Debata I: Przyrzekamy pozostać królestem Twoim i Twojego Syna:
„Wzywamy pokornie Twojej pomocy i miłosierdzia w walce o dochowanie wierności Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, Kościołowi świętemu i jego pasterzom, Ojczyźnie naszej świętej. […] Pomnij, Matko Dziewico, przed obliczem Boga na oddany Tobie Naród, który pragnie nadal pozostać królestwem Twoim pod opieką najlepszego Ojca wszystkich narodów ziemi”.
– z Jasnogórskich Ślubów Narodu.
WIERNOŚĆ BOGU, KRZYŻOWI, EWANGELII,
KOŚCIOŁOWI I JEGO PASTERZOM
1. WIERNOŚĆ BOGU
Wierność Bogu, najmilsze Dzieci, oznacza przede wszystkim wierność Ojcu. Choć my wiemy, że to Pan, że to Władca, że to Król, że to Mocarz, że to Wszechpotęga, ale my pyłki Boże, rozproszone w tym życiu z Jego władczej i życiodajnej dłoni, my się czujemy w obliczu tej Potęgi, której nie jesteśmy w stanie ani ogarnąć nawet, my się czujemy tak, jak niemowlę u piersi matczynej, na jej kolanach. Jak ten drobiazg bezradny, tak i my na łonie Ojca naszego.
Czemuż to mamy milczeć o tej wielkiej Potędze, skoro serce nasze rwie się do najlepszego Serca Boga Ojca? Jak bardzo potrzeba nam pamiętać dzisiaj, że Bóg jest Ojcem przede wszystkim, a my pragniemy dochować wierności Bogu, który jest Ojcem. Bo czujemy się dziećmi wobec Ojca naszego i będziemy tak nasze serce usposabiać, byśmy do Ojca naszego przemawiali dziecięcym językiem: Ojcze, Ojcze nasz, Ojcze!
Może w tych twardych czasach, w tych czasach, gdy przemawiają do nas językiem artylerii i bomb wszelkiego rodzaju, może światu dzisiaj bardziej potrzeba tego języka dziecięcego, może bardziej potrzeba tego uczucia i odczucia, że jest na niebie Ojciec, aniżeli każdego innego. Zapewne, musimy być w całej prawdzie; Bóg jest Panem, Bóg jest Władcą, ale światu współczesnemu, temu światu sterroryzowanemu, temu światu sponiewieranemu, tej ludzkości przemienionej na pył i błoto przez tyle potęg i mocarstw wojennych, temu światu trzeba uwierzyć w Ojcostwo Boga.
Trzeba się wyzwolić z tego przerażającego wrażenia, jakoby już na świecie nie było żadnej innej mowy, tylko mowa grozy, która przecież już nikogo nie przestrasza, bo my jesteśmy takim pokoleniem, do którego przemawiały wszystkie przerażające moce. Oswojeni jesteśmy z nimi. I nas ani mowa trwożliwa, ani język przerażający, ani groźba, ani kara, ani więzienie, ani nawet wymowa nowych wojen i nowej grozy bomb, to nas wszystko już nic nie wzrusza. Myśmy to już przeżyli i to na nas nie działa. To nas za serce nie weźmie.
Któż nas weźmie za serce? Za serce weźmie tylko Ojciec, najlepszy Ojciec. Nam jest potrzebny Ojciec. I my pragniemy Ojca. My chcemy żyć w imię Ojca. My chcemy wołać: ”Ojcze” i chcemy wszędzie widzieć Ojcostwo. Boże Ojcostwo! Każde ojcostwo, które pochodzi z Boga Ojca, czy to na niebie, czy to na ziemi. Właśnie Chrystus to Ojcostwo Boże opowiedział, ukazując się jako najlepszy Syn, wkładając w usta jedyne wołanie, godne człowieka, które by z tej ziemi w modlitwie wzniosło się ku niebu: „Gdy się modlić będziecie, mówcie tak: Ojcze, Ojcze nasz” (Mt 6, 9).
Już z tym zostaniemy, już to uchwycimy tak, jak upragnionego ptaka, za którym biegaliśmy, i do serca przyciśniemy i już tej zdobyczy nie pozwolimy sobie wyrwać. Ona już jest nasza! Mamy przy naszej piersi Ojca i pozostaniemy z Ojcem.
Ale wnioski z tego wyciągniemy. Jeśliśmy Ojcowe dzieci, to i obyczaje nasze, Najmilsi, muszą być dziecięce. Wszyscy musimy zrozumieć, jak bardzo nam potrzeba być dziećmi. Jak bardzo się trzeba stać jako dzieci, abyśmy sobie zasłużyli na to, by kiedyś wejść do królestwa niebieskiego. Aleć to jeszcze daleka droga. Trzeba przejść przez tę ziemię z uczuciem dziecięcym, trzeba tutaj przeżyć te wszystkie najszlachetniejsze uczucia, które z nas dzieci Boże czynią i kształtują na obraz i podobieństwo najlepszego Ojca naszego.
A więc Ojciec! I z tego Ojcostwa wzięli wszyscy na tej ziemi. Wziął Święty Ojciec, wziął ojciec duchowny, ojciec ołtarza, ojciec ambony, ale wziął i ojciec kołyski, ojciec chaty, ojciec izby, ojciec rodziny, ojciec ogniska domowego.
Ojciec! Obyśmy odczuli, że ta godność ojcowska czy to rzędu duchowego, czy rzędu przyrodzonego, jest z najlepszego i najwyższego Ojca. Zostańcie na nowo ojcami i Wy, Rodzice katoliccy, i Wy – najmilsi Bracia Kapłani. Poczujcie się Wy, Rodzice kołyski, poczujcie się za przykładem Ojca waszego, który jest w niebie, poczujcie się ojcami, rodzicami.
Wy, Kapłani, wyniesieni na wysokie szczyty waszej godności, wywyższeni, niejako odosobnieni, czy przy ołtarzu, czy przy ambonie, Wy również poczujcie się przede wszystkim ojcami duchowymi, którym wypadnie pochylić się nad każdym sercem, nad każdą myślą, nad każdą główką, nad każdą męką, nad każdym cierpieniem człowieka współczesnego. O Wy, dostojni Księża: prałaci, kanonicy, proboszczowie, księża prefekci, księża profesorowie i jakkolwiek Was nominacje czy stopnie wasze służbowe nazwą, pamiętajcie, że od was oczekują przede wszystkim i te małe dzieci, i te większe dzieci jednego: byście dla nich byli ojcami. Duchowymi ojcami! I takimi zejdźcie z tej góry do ludu tak, jak Chrystus sprowadził z Taboru uczniów swoich, którym tak dobrze było, iż przybytki chcieli budować. A jednak trzeba było zejść do rzeszy i jej mękę leczyć, i jej serca wziąć w swoje dłonie i zaradzić męce i niedoli człowieka. To wasze zadanie: od stóp najlepszej Matki wrócicie jako ojcowie duchowi.
A Wy, Dzieci Boże, przyjmijcie ich przede wszystkim jako duchowych ojców, którzy wzięli swoje ojcostwo z Ojca najlepszego, podobnie jak wy zostaliście ojcami i matkami nie z własnej mocy, ale jedynie z mocy Tego, który w was sprawił i wywołał z nicości nowe życie, nowego człowieka.
Gdy mamy być wiernymi Bogu, pamiętajmy i o tym, że ten Ojciec to jest przede wszystkim Miłość. Bóg jest miłością! – Bóg jest miłością i z tego spływa jak gdyby deszcz róż na głowy nasze. Miłość, „a kto w miłości trwa, w Bogu trwa, a Bóg w nim” (1J 4, 16). I znowu, najmilsze Dzieci, odczuwamy przedziwnie, że człowiek współczesny, gdy patrzy w twarz drugiego człowieka, to przede wszystkim chce odczuć i zrozumieć jego serce, doznać jego braterskiego uczucia, jego miłości. I myślę, że nie zdołamy uratować świata żadną inną siłą, tylko tą, tą wziętą z nieba, tą wziętą z serca Boga samego i rozmienioną na drobne uczynków miłosnych dnia codziennego.
Gdy wsłuchujemy się uważnie w odgłosy radiowych głośników, które zapowiadają jeszcze jedne konferencje, jeszcze jedne zjazdy i obrady, to sobie myślimy: „a jednak ponad to wszystko większa jest miłość” (por. 1Kor 13, 13).
Gdy dowiadujemy się o jakichś ćwiczeniach wojskowych i wielkich przemarszach, o wielkich jakichś flotyllach powietrznych, które straszą po nocach wspomnieniem nawet oczka dzieci, to sobie powtarzamy: „a jednak ponad to wszystko większa jest miłość”.
Gdy wysłuchujemy wielkich programów, które mówią o niezwykłych sukcesach ekonomicznych, o wykonaniu przeróżnych planów, to sobie powtarzamy: i „nad to wszystko większa jest miłość”. Bo bez miłości ten wielki, cały wszechpotężny świat staje się martwą mową, staje się mową straszliwą, staje się mową przerażającą. A cała ta ziemia zamienia się na jedną zbrojownię, na jedno wielkie pole, na którym tylko wzrastają słowa kłamstwa i groźby. I może się ludzkość udusić w tej nadprodukcji nienawiści, tego wzajemnego wygrażania sobie, tych aliansów, tych planów, tych konferencji, których się mnoży tak potworne mnóstwo, tych mów, którymi się zadrukowuje, bez znaczenia zupełnie dla postępu, tyle papieru, który idzie na makulaturę. A w duszy zmęczonego świata nie przybywa ani jedna iskierka nadziei. Bo ponad ten wielki, wielki świat, głoszący i mobilizujący nową mękę, nową groźbę, „ponad to wszystko – większa jest miłość”. Gdyby w tej chwili znalazł się na świecie taki mały chłopaczek, jak ongiś Dawid, który miałby w torbie pastuszej zaledwie pięć jaśniuteńkich kamyczków z potoku wziętych; i gdyby przeciwko niemu stanął Goliat w zbroi stalowej; i gdyby ludzkość miała wybierać męża krwawego czy też to chłopię białogłowe, to wierzajcie, że ludzkość cała poszłaby za tym chłopięciem. Za nim! Bo ludzkości dzisiaj potrzeba jasnych oczu, jasnych myśli, pogodnych serc i miłujących dusz. To jest pragnienie świata i tylko ten, kto nam o tym mówić będzie, ten zyska nasze serca. I tylko ten, kto w tę strunę uderzy, ten będzie pewny, że pójdziemy za nim. Ale już to całe polityczne, to przemądre kłamstwo, ono nas nie weźmie, już nie jest zdolne, nie ma siły. Ponad to wszystko większa jest miłość.
A Bóg jest miłością! I tylko On! Kto Jemu się kłania, ten z Jego miłości czerpie, by rozdawać miłość. Dochować wierności Bogu, to przede wszystkim dochować wierności Miłości. Przez Boże palce musi spłynąć ku nam ta miłość, którą my rozdrobnimy i rozprowadzimy ku dzieciom Bożym, spragnionym dziś przede wszystkim – miłości.
A więc – dochować Bogu wierności. Tak to niewiele powiedziane, dwa słowa, a jak to dużo, jak to nas mobilizuje wokół tej błogosławionej siły, która od razu wprowadza przez dwa słowa „Ojciec” i „Miłość” uspokojenie, taką ciszę, jaka panuje w tej chwili na tym rozległym placu, na którym my z woli Ojca najlepszego zasiewamy rosę pokoju, którą poniesiecie do waszych domów. Zanieście do nich – Kapłani, Rodzice dwa słowa – „Ojciec” i „Miłość”.
2. WIERNOŚĆ KRZYŻOWI
Przyrzekamy dochować wierności Krzyżowi i Ewangelii. A więc Krzyżowi – tak, najmilsze Dzieci – Krzyżowi! Ale Krzyż jest przecież tragedią? Nie! Krzyż jest nadzieją. Krzyż jest zwycięstwem miłości, ofiary i wyrzeczenia się dla innych. Krzyż jest oddaniem siebie, by uratować brata. Krzyż jest otwarciem serca, aby z nim chodzić po tej ziemi w duchu oddania się braciom. Krzyż jest odkupieniem. Krzyż jest wyzwoleniem. Krzyż jest światłością, promieniem. Gdy mamy dochować wierności Krzyżowi w tej ziemi krzyżów, w tej ziemi, która od tysiąca lat raduje się krzyżem, to pamiętajmy o tym, że jednak ostatecznie wszystko w życiu naszym sprowadza się do krzyża. Nie można wypełnić obowiązków na tej ziemi bez krzyża, bez cierpienia. Czyż przyjdzie na ten świat jakiekolwiek dziecię bez męki matki? To jest jej krzyż. A jednak gdy minie, raduje się, nie pamiętając już ucisku dla radości, że człowiek się na świat narodził (por. J 16, 21). Gdy zginasz twoje dłonie w ciężkiej pracy, którą się wpierasz w serce matki-ziemi i rozrywasz jej łono, aby ziarno wrzucić, to i ramiona twoje, i zda się, ta ziemia cała w męce jakiejś boleje, czekając wyzwolenia synów Bożych. Ale gdy tę samą ziemię później rani delikatny, wzrastający ku słońcu znak życia, gdy się runem pokryje, ziemia nie pamięta męki orki dla radości, że nowy kłos żywić będzie ludzi. Gdy bijesz młotem rozpalone łono żelastwa, to ono zda się Ci płakać łzą skry ognistej, ale gdy wystygnie jego męka, już nie pamięta nikt utrudzenia, bo oto nowe narzędzie pracy powstało, które ludzi łączy, które życie ułatwia. Gdy się wpierasz w łono matki-ziemi straszliwym świdrem górnika, aby wydobyć ten skarb czarny, zda Ci się, że to tylko męka i krzyż. Ale gdy się potem tysiące zmarzniętych dzieci ogrzewa, gdy się strawę gotuje, gdy chorzy się skupiają przy ognisku, gdy cała rodzina doznaje błogosławieństwa ciepła, wśród mrozu trzaskającego, któż pamięta na swój trud, gdy widzi się tyle radości z owoców pracy?
Nie masz najmilsze Dzieci, radości bez krzyża na tej ziemi, bez męki, bez trudu, bez cierpienia. Wszędzie, gdzie na drodze krzyża staje przykazanie Boże, wszędzie może być męka. Ciężko jest być wiernym Bożym przykazaniom, ale wierność jest nagradzana rychło wielką radością. Zachowane przykazanie krzyż zmienia w radość, a pogwałcone przykazanie mnoży krzyże, mnoży mękę.
Chcielibyśmy być wierni Chrystusowi i przejść przez życie łatwo? Chcielibyśmy, drodzy Małżonkowie, łatwizny w rodzinie, chcielibyśmy wielkich radości ze współżycia rodzinnego bez cierpienia, które wyzwala i uszlachetnia nas?
Chcielibyśmy, najmilsi Bracia Kapłani doznać radości i szacunku ludu, a nie radzi byśmy się dla niego utrudzić, umęczyć, nacierpieć, jak nasz Nauczyciel i Mistrz na drodze Kalwarii? Wspaniałe jest kapłaństwo, ale nie można być dobrym kapłanem bez męki, bez cierpienia, bez trudu, bez bólu. I Wy, rodząc w bólu Bogu dzieci duchowe, wiecie, że smutek wasz w radość się obraca. Już nikt z was nie pamięta utrudzenia, bo oto nowy Boży człowiek na świat się narodził. W naszym kapłańskim życiu potrzeba wiele męki. Nie chciejcie być od niej wolni, nie chciejcie, by wasze życie i trud kapłański łatwo wam upływały, bo czegoś będzie brak w tym życiu. Jeżeli Wy, Najmilsi, jesteście powołani do tego, by dnia każdego z radością ofiarować Ojcu Ciało i Krew Jego Syna, to do tej Ofiary musicie dołączyć i wasze ciało, i waszą krew, i waszą mękę; bo dopiero z krzyża ofiary kapłańskiej radować się będzie lud Boży. A my jesteśmy nie dla naszej radości. My jesteśmy dla radości ludu Bożego. Nieraz wypadnie nam, gdy innej drogi nie ma, aby ludowi Bożemu usłużyć, kapłańskie dzieci Chrystusa Wieczystego Kapłana, nieraz wypadnie nam nasze życie, nasze ciało i naszą krew oddać, aby się lud Boży radował.
A więc – wierność Krzyżowi i Ewangelii! Przyrzekaliśmy ją! Naszą wierność Krzyżowi, Najmilsi, pokażemy nie tylko w tym, że odnowimy naszą cześć dla znaku Krzyża świętego i tego, który czynimy na sobie i tego, który umieszczamy na honorowych miejscach naszych domów, na przydrożach i we wszystkich miejscach pracy i poświęcenia; ale też i przez to, że w naszym codziennym życiu świadomi będziemy, że bez krzyża w pracy kapłańskiej, bez krzyża, bez męki, bez wyrzeczenia się dwojga rodziców, bez trudu człowieka pracującego w warsztacie, w szkole, na roli czy gdziekolwiek, nie powstanie nic błogosławionego.
A tu właśnie tak bardzo nam pomagają Boże przykazania, gdzie wola Boża niekiedy krzyżuje się z wolą człowieka. Musi zwyciężyć wola Boża, by smutek i męka w radość się zamieniły. A jak to czynić trzeba, to pokazał nam Chrystus.
Czytajcie Ewangelię! Mądrości i Krzyża, najmilsze Dzieci, nauczymy się czytając Ewangelię.
3. WIERNOŚĆ EWANGELII
Gdy z kolei przyrzekamy wierność Ewangelii, to przyrzekamy wierność obyczajowi, nauce, prawdzie, którą Kościół święty z Ewangelii bierze i nam głosi. Nie tylko o to idzie, jak gorąco tego pragniemy, by w każdym domu, na każdym stole spoczęło Pismo Święte, zwłaszcza Nowy Testament, o co, Bracia Kapłani, będziemy w tym roku zabiegali. Ale też i o to idzie, by między Prawdą ewangeliczną a życiem naszym codziennym nie było rozbieżności. I tu trzeba apelować do nas wszystkich, do Was, Bracia Kapłani, by nauka Ewangelii była pochodnią stopom waszym i radością waszego życia codziennego. Byście nie mogli po prostu milczeć, byście musieli przepowiadać Ewangelię. A nam wszystkim, Najmilsi, by Ewangelia była pochodnią naszego codziennego życia i każdego czynu. By nie było tej rozbieżności, tak bolesnej, między wspaniałą, kryształową wiarą naszego Narodu, a życiem, które tak niekiedy zniekształca oblicze nasze chrześcijańskie i sprawia ku radości niewierzących, że często już nie czynimy wrażenia ludzi ochrzczonych.
Jeśli mówimy o tym, że mamy dochować wierności Ewangelii, jeżeli przychodzimy tutaj, na Jasną Górę, do Domu Boga Jakubowego, to po to, by nas uczył dróg swoich, byśmy chodzili wszystkimi ścieżkami Jego.
Naród, który dochowuje wierności Ewangelii, musi być narodem wiernym rodzinie. Nie może być wśród nas rodzin rozbitych. Pamiętajcie, Ojcowie: ilekroć opuszczacie swoje małżonki, jesteście niewierni Ewangelii! Pamiętajcie, Ojcowie: ilekroć Wy zapominacie o swoich obowiązkach głowy rodziny, która ma być zawsze trzeźwa, gdy Wy zatracacie tę trzeźwość codziennego życia, już nie jesteście wierni Ewangelii. Pamiętajcie, Dziewczęta: ilekroć Wy czynicie z siebie po prostu „poczwary”, naśladując ślepo dzisiejszą nieskromną modę – już nie jesteście wierne Ewangelii. Pamiętaj, droga Młodzieży: gdy Ty zapominasz o obowiązku ładu, porządku, rzetelnej pracy, a oddajesz się anarchii, która czyni nasze polskie życie niemalże niemożliwe, gdy człowiek nie czuje się na ulicy bezpiecznie, a żadne urządzenie publiczne nie jest uszanowane, bo to, co wypracują ręce ludzkie jest bezmyślnie marnowane i niszczone, gdy takich czynów się dopuszczasz, już nie jesteś wierna Ewangelii. Nie jesteś wierna temu prawu, które Bóg wszczepił w nasze życie przez zamiłowanie ładu i porządku społecznego. Zapewne, rozumiem, że niekiedy błędny ustrój może mnożyć męki i cierpienia ludzkie, może wywoływać takie nawet wady i takie schorzenia, takie klęski społeczne, o których by nawet nie śniło się uczciwemu Narodowi. A tak niestety bywa, że te straszliwe schorzenia, zwłaszcza pijaństwo i nietrzeźwość, zwłaszcza niewierność małżeńska, zwłaszcza rozwiązłość propagowana jest w ogromnej ilości pism, których bez obrzydzenia do ręki nawet wziąć nie można, a jednak to wszystko dzisiaj taki popyt znajduje. Na wydrukowanie książki Ewangelii trzeba poświęcić niekiedy całe miesiące starań i zabiegów, podczas gdy pierwszy lepszy pornograf w parę tygodni otrzymuje pozwolenie na drukowanie setek tysięcy stron druku, który kazi serca i umysły Narodu polskiego.
Naszym dzieciom w kołysce pieśń śpiewały szrapnele i bomby. I to nieszczęście się jeszcze nie skończyło. Dlatego też musimy być trzeźwymi. Naród, który jest niejako na pozycji, jeśli chce wygrać zwycięsko wojnę, musi być trzeźwy, musi być bohaterski, musi umieć dyktować swoim namiętnościom, musi umieć powściągać swoje żądze. Musi zrozumieć, że walka idzie o jego „być albo nie być”. Gdy się Narodu nie dało zniszczyć przez błędne doktryny, to może się go da rozłożyć przez demoralizację. Czuwajcie nad tym, bo to jest wielkie niebezpieczeństwo. Nie możemy przykładać ręki do tego, co nasz byt narodowy w nicość może pogrążyć, co nas może rozłożyć, zdemoralizować i zniszczyć. Tu idzie o być albo nie być Narodu.
A Ty, droga Młodzieży, musisz o tym szczególnie pamiętać. Urodziłaś się i żyjesz w czasach wyjątkowych, jesteś nadal pokoleniem bohaterskim! Jak Twoi ojcowie na gruzach Warszawy czy w rowach strzeleckich piersią swoją zagradzali Narodowi drogę do niewoli, tak też i Wy nadal musicie czuwać nad tym, byście nie zgubili tego, co ofiarna śmierć waszych ojców, a może i braci, uratowała. I do tego Ci pomoże Krzyż i Ewangelia.
4. WIERNOŚĆ KOŚCIOŁOWI I JEGO PASTERZOM
Jeszcze jedno ślubowaliśmy – wierność Kościołowi i jego pasterzom. Że wam nie trzeba tego przypominać, to dowód, że stoicie murem przy biskupach i kapłanach w Polsce. To prawda! Jesteśmy wam, Najmilsi, wdzięczni za to, że Wy macie pełne zaufanie do Kościoła. Ale bądźcie konsekwentni do końca. Ufajcie nie tylko biskupom i kapłanom, ale i nauce ich. Pamiętajcie o tym, co powiedział Chrystus o nas: „Kto was słucha, Mnie słucha, kto wami gardzi, Mną gardzi, a kto Mną gardzi, gardzi tym, który Mnie posłał, Ojcem” (por. Łk 10, 16).
Niestety, Najmilsi, że nas słuchacie, my to wiemy, tylko nie zawsze nas wysłuchujecie. Bo nie byłoby tyle społecznych klęsk, nie byłoby takiej męki, nie byłoby takiego bólu, takich chorób społecznych, gdybyście do końca wysłuchali nauki Krzyża i Ewangelii.
Wy nas słuchacie, że się tak wyrażę, niekiedy, a potrzeba byście nas słuchali zawsze, ilekroć wam głosimy naukę Krzyża i Ewangelii, byście nie wybierali prawd wygodnych sobie i jedne przyjmowali, inne odrzucali. Nie może być odmieniona ani jedna litera z Zakonu, aż by była wykonana (por. Mt 5, 18). Dopiero za tę cenę jest szczęście i pomyślność Narodu. I dlatego my biskupi, my kapłani, najmilsze Dzieci, od was oczekujemy takiego zaufania, iżbyście w życiu swoim ani jednej joty w Zakonie Pańskim nie odmieniali tak, jak my w nauczaniu nie możemy odmienić ani jednej joty, najmniejszej literki w Zakonie Pańskim.
Jeżeli o co w szczególny sposób prosić pragniemy, to o to, abyście mieli zaufanie, Ludu Boży, szczególnie do postanowień i zarządzeń władzy biskupiej. Oni wam ustanawiają kapłanów, oni ich święcą, oni ich posyłają, oni ich odwołują. Do kapłanów konsekrowanych należy postanawiać o poświęconych kapłanach. Niestety, z wyżyn naszego obowiązku dostrzegamy to coraz częściej, jak tu lub ówdzie, z jaką symptomatyczną po prostu dokładnością, powtarzają się niepokoje, łączące się często z tym, że wolą biskupa jakiś kapłan jest postanowiony na innym stanowisku, a inny przychodzi na jego miejsce. Takich niepokojów, których dotychczas nie znaliśmy, jest coraz więcej. A ponieważ wszystkie one mają mniej więcej ten sam charakter i tę samą metodę działania, możemy śmiało uważać, że jakaś ręka wroga Kościołowi tutaj się wtrąca i między biskupów a lud Boży chce rzucić cień niezgody.
„Trzeźwymi bądźcie i czuwajcie” (1P 5, 8) i nie dajcie się zwieść, najmilsze Dzieci. Nie dajcie się zwieść, by pokój, zgoda, miłość i zaufanie, które nas łączą, jeszcze bardziej się między nami umacniały.
Można by, gdyby nie późna pora, snuć myśli dalej. Ale pozwólcie, najmilsze Dzieci, że po dniu tak żarliwej i gorącej modlitwy, którą oblegamy wały jasnogórskie, którą zdobywamy Serce Matki, to nam wystarczy. Gdy będziemy schodzili z tej Góry Bożej, niech każdy z nas rozważa w sercu swoim to, co stąd wyniósł. Niech rozważa te myśli, które zostały podsunięte, jak dochować wierności Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, Kościołowi i jego pasterzom.
Dawno nie mieliście tak wspaniałej uczty, jak dzisiaj, gdy biskupi polscy zaprosili na uroczystość duchowieństwo, przedstawicieli wszystkich stopni hierarchii kościelnej, i sami wraz z ludem Bożym przystąpili do modlitwy, do błagania, do prośby, do odnawiania Ślubów. Jak wielka to radość nasza, Bracia Kapłani, ludu Boży! Jakżeż i ja się cieszę, za jak wielką łaskę najlepszej mojej Matki uważam to, że mogę dziś pośrodku was stanąć, że mogę na tronie przez Stolicę Świętą mi wyznaczonym, stać, że ten tron już nie był pusty, a wiązka kwiatów sprzed roku wydała, dzięki dobroci Bożej, swoje owoce.
Niech nas z tej Góry prowadzi w życie wspólna miłość. Niech nas prowadzi potężna wola, że wykonamy Zakon Pański. Niech nam przyświeca Krzyż, który się stale zamienia w radość. Amen.
– Kard. Stefan Wyszyński, Jasna Góra, 26 sierpnia 1957.
« powrót…